sobota, 17 grudnia 2011

Rozmowy z przyjacielem... cz.2


Czy nadzieją lub pociechą może być hospicjum?



-     Nadzieją Mario. Pociecha marnym drogowskazem. Ja z nadzieją trzymam kciuki za Ciebie i Twoją córkę.
-      Asia już coraz częściej bywa przytomna, podejmują próby odłączenia respiratora. Ale pojawiło się „nowe” - jest porażenie lewej ręki, jak po udarze. Niezborność ruchowa itp., nawet lalki nie potrafi utrzymać w ręku. Zanik mięśni, bezgłos całkowity po tracheo, tylko oczy jakby żywsze i czasem uśmiech, nie wiem czy to taki prawdziwy czy może to grymas nerwowy. Patrząc na nią wierzę, że to do mnie... ten uśmiech...

-      Wiesz, cały czas mam cichą nadzieję. Czasami, myślę, że Twoja nadzieja ją leczy.
-      Wiesz, lekarze są brutalni. Jak piszczę z radości, że się do mnie uśmiecha, to mówią „jeszcze za wcześnie”, a ja chciałabym ją mieć już w domu, taką jak przedtem... Wiem, że to niemożliwe.... będzie miała „inny” dom, jeśli ją sepsa nie zabije. 

-      Wiem, Mario...
-      Wiesz, chciałabym, żeby mnie też uśpili i obudzili jak będzie już po wszystkim.... 

-      Tak najłatwiej, ja pewnie dawno bym zdezerterował.
-      Nie jest łatwo „pozwolić odejść”.... To nie tylko „kawał” mojego życia, to olbrzymi kawał mojego serca... A propos dezercji.... pewnie byś nie zdezerterował, człowiek czepia się nawet włosa, by tylko przetrwać w nadziei.... 

-      Wiem, ale też wiem, że Twój upór wiele może. Wiesz, cholera, dupek ze mnie, łzy mi ciekną z bezsilności, chyba już jestem za stary.
-      Jaki dupek? Kochany człowiek z drugiej strony monitora.....  Starzy to jesteśmy metryką, ale serducha nasze mają inną.

-      Mario, wpadłem cicho Cię przytulić, wierzę, że wszystko jeszcze się odmieni. 
-      Joasia podjęła próbę samodzielnego oddychania! Jak wytrwa dalej, to odłączą respirator! Cieszę się okrutnie, jednak radość przysłania wizja Jej egzystencji jako „warzywka”..... Mam doła..... potężnego..... I chyba jestem u kresu sił.... 

-      Cały czas, pomimo udręki oczekiwania na odmianę, wierzę w siłę matczynej nadziei. Trzymaj się Mario, w końcu i dobre wieści zapukają do Twych drzwi. 
-      Niestety..., złe wieści.... Jesteśmy znowu w punkcie wyjścia.....! Dwa dni miałam skrzydła u ramion, dziś wieczorem z hukiem opadły...... Sama oddychała, była przytomna, przenieśli ją na Neurologię. Tam nawet wyrwała sobie sondę!!! Poprosiłam, żeby tak zostawić i spróbować ją karmić... Jadła kaszkę, piła, a wczoraj wieczorem żarłocznie wsunęła banana. Radość trwała krótko, wieczorem temperatura 40,5 st. uogólnione drgawki, znów OIOM! Tracę wiarę, tracę siły, niebo granatowe nade mną.....

-      Mario napisz mi co się dzieje, bo Twoje opisy mnie przerażają, proszę...
-      Od dwóch dni Asia jest wydolna oddechowo i przeniesiono ją na Neurologię. Leży jak „roślinka”..... Kiedy przyszłam dziś popołudniu - dusiła się.... Natychmiast zawołałam lekarza, wezwano też lekarzy z OIOM-u i rozpoczęła się reanimacja..... Stałam z boku i widziałam wsio..... Łzy wielkości grochu spadały mi z oczu na podłogę..... Kiedy chwyciła oddech zaczęto masaż serca...... Zapomniano w tym wszystkim wyprosić mnie standardowo z pokoju..... Dopiero po wszystkim, kiedy podłączano aparaturę wyproszono mnie..... Muszę się liczyć z tym, że tej walki Asia nie wygra..... Ja już nie mam sił.... 

-      Rozumiem, ale na razie, jak piszesz, walczycie. Powiedz, czy lekarze choć jakąś nadzieję dają?
-      Jeśli Joasia przeżyje będzie wegetować jak „warzywko”..... Nigdy nie wróci do domu.....! Nie przemówi, nie zje ulubionej jajecznicy, nie zaśpiewa i nie zatańczy, nie wsiądzie na konia i nie popływa..... Łóżko i aparatura.... sondy i ssaki..... To będzie Jej życie, a raczej trwanie.... 

-      Napisz mi co u Ciebie, chętnie usłyszałbym kilka dobrych wieści...
-      Dzisiaj Joasia ścisnęła moją rękę, mocno...Wydawało mi się, że nie chce mnie puścić .... Nie wiem czy cokolwiek widzi, czy mnie poznaje... To już tylko „ciało”.... Ale chyba czuje i słyszy... Modlę się, by dołączyła już do Aniołków.... Tam jest kraina szczęśliwości.... Zasłużyła na to!

-      Mario, myślę, że zawsze jest nadzieja. A może jednak się odmieni, mam cichą nadzieję. Może to naiwne, ale jedyne co mi przychodzi do głowy .
-      Ja już nie mam nadziei.... wiem, że jeśli cudem przeżyje to tylko w formie wegetatywnej.... Hospicjum, trwanie i czekanie..... 
-      Rozumiem, Mario.

-      Jestem jak „odmóżdżona”..... Chciałabym, żeby mnie uśpili i obudzili jak będzie już po wszystkim... 
-      Wiem Mario i rozumiem Twój stan, ale wierzę, że jesteś silną kobietą i dasz sobie rade. Mam nadzieję i proszę, aby tak było. 

-      Wiesz, patrzę na nią..... i nie płaczę już.... Widzę obrazy z przeszłości, cudowne, tkliwe, radosne, śmieszne...... Kochałam, kocham i będę Ją kochać.... To był dar, który teraz jeszcze bardziej doceniam.... Wiele, naprawdę wiele mi dała....  Nie umiałam tego docenić wcześniej tak, jak doceniam dzisiaj....
To był inny wymiar daru... Nie było to szczęście z piątki w szkole, nie była to radość sukcesu w kategoriach pojęć „normalnych” ludzi.... To było COŚ więcej.....
-      Zwykle, Mario, jak coś dobiega końca, pozostaje w nas obraz, ten możliwie jak najbardziej radosny, niech tak będzie. Śledzę Twoje opisy: „reanimacja, ciało, hospicjum” i może to okrutne, ale Ci co już po drugiej stronie, większego doznają spokoju, niż Ci, co pozostają. Przepraszam, ale martwię się o Ciebie, Mario.

1 komentarz: